Jak mogłaby wyglądać kolejna kartka z dziennika chło Przedstaw głównego bohatera powieści. O jakich cecha Co możesz powiedzieć o osobie wypowiadającej się w w Dramat Adama Mickiewicza zawiera swoisty kodeks trad Opisz najbardziej tajemnicze miejsce, które znasz. Opisz istoty pozaziemskie spotkane przez głównego b
fot. Adobe Stock Na kartkach okolicznościowych możesz wydrukować swój podpis lub złożyć go odręcznie. Wiążą się z tym różnice dotyczące kolejności podpisywanych imion. Jak podpisać się pod życzeniami? W obecnych czasach przysługuje duża dowolność podpisywania kartek okolicznościowych. Jeśli chcesz podpisywać kartki odręcznie, możesz zmieniać kolejność imion dowolnie. Wszystko zależy od ciebie - jednak lepiej znać ogólne zasady rządzące się podpisywaniem. Najważniejsze, by wszystko robić świadomie: choć problem wydaje się błahy, to nastręcza kłopotów - wg savoir-vivre'u nie bez znaczenia jest forma podpisu czy kolejność. Przy podpisywaniu się pary małżeńskiej podpisem drukowanym kolejność nie ma znaczenia, choć poprawnie brzmi zwrot Paweł i Maria Iksińscy, jako następstwo zwrotu Pan i Pani. Jednak kolejność zależy od ciebie: Jan i Anna Iksińscy Jeśli składasz podpis odręczny, kolejność ma znaczenie. Wtedy imię żony poprzedzać powinno imię męża. Anna i Jan Iksińscy Przy umieszczaniu imion dzieci, należy najpierw napisać imię ojca, a dopiero potem imiona żony i dzieci. Jan, Anna i Staś Iksińscy Jeśli kartkę wysyła cała rodzina, w dodatku duża, dozwolona jest większa elastyczność. Można podpisać samym nazwiskiem, dopiero potem wymieniając imiona. Ważne, by imiona były wymienione w kolejności narodzin. Można także napisać imiona rodziców oraz dodać zwrot – wraz z dziećmi. Iksińscy – Ania, Kasia, Michał i Krzysztof. Iksińscy – cała piątka. Piotr i Kamila Iksińscy wraz z dziećmi. Wiesz już, jak poprawnie podpisać kartkę urodzinową lub z życzeniami. Treść życzeń możesz wymyślić sama, jednak jeśli sprawia ci to trudność, zainspiruj się naszymi gotowymi życzeniami urodzinowymi. W proponowanym zbiorze, znajdziesz wyjątkowe wierszyki dopasowane do wielu adresatów. Artykuł na podstawie tekstu Adrienne Mazurek. Pierwotnie opublikowany Pomysły na życzenia:45 rymowanych życzeń urodzinowych Życzenia urodzinowe po niemiecku Życzenia urodzinowe po angielsku
Kartka z dziennika. 18. 09. 1558r. Dziś był cudowny dzień. Spotkałem się ze wspaniałym artystą- Michałem Aniołem. Swoją sławę zawdzięcza zapewne dziełom, które mi także się spodobały. Posągi przedstwaiające Dawida i Mojżesza są nie do opisania. Dbałość o każdy detal to zdecydowanie jego najlepsza strona. IKażdy jest innym i nikt sobą HEIDEGGER, Bycie i czasKolejna skreślona miejscowość na liście. Czerwony flamaster przejeżdża wzdłuż nazwy, którą muszę jak najszybciej wymazać ze swojej głowy i serca. Zamienić wspomnienia związane z pobytem tam na wiarygodny miejscowości wymienione są imiona, nazwiska i najważniejsze dane – data urodzenia, ulubione potrawy, film w kinie, kolor oczu i włosów oraz plany po jeszcze nazywam się Dominika Young, mam zielone oczy i czarne włosy, które codziennie kręcę. Gram na skrzypcach i bardzo dobrze się uczę, jednak nie tak dobrze, żeby bić rekordy szkolne lub brać udział w zawodach. Moje zdjęcie nie może się nigdzie pojawić. Po liceum planuję iść do Princeton. Lubię kuchnię azjatycką, kolor turkusowy i muzykę klasyczną. Jestem miła, choć trzymam się z boku. Zdecydowanie wolę koty od psów. Mieszkam jedynie z mamą, tata nie żyje, a starszy brat wyjechał do ostatnie pół roku to właśnie Dominika była mną, a ja byłam nią. Polubiłam ją, była dość normalna, może trochę introwertyczna, ale lubiana. Zawsze służyła pomocą i radą, a jej śmiech był zaraźliwy. Nawet ja miałam ochotę się uśmiechnąć, gdy słyszałam, jak ona się śmieje, jak wierzy w ludzi i ich dobroć. Często udawało jej się mnie przekonać, że to jednak widzę ją po raz ostatni. Dominika musi wyjechać do chorego brata, do Europy. To smutne, lecz ona stara się wierzyć, że wszystko się ułoży, brat wyzdrowieje i będzie mogła wrócić do Minneapolis, do swojego życia i przyjaciół. Przykro mi, że to się nigdy nie stanie, niestety będę musiała ją przez chwilę wpatruję się w kartkę, dając jej kilka chwil na to, żeby mogła się pożegnać ze znajomymi, potem wsiądzie do samolotu, pomacha im, obieca codziennie do nich pisać i wysyłać jest kolejną osobą, którą zawiodłam. Czuję to jednak tylko przez chwilę. Samolot wzbija się w powietrze, a moja ręka robi to, co zrobić musi, skreśla wszystkie pozostałe litery i z tym ruchem Dominika przestaje istnieć. W końcu o niej zapomną, pogodzą się z tym, że odeszła na kartkę papieru i wzdycham. Tym razem wyciągam czarny długopis, a czerwony flamaster chowam. Przez kilka najbliższych miesięcy nie będzie mi zbędnych ceregieli na górze kartki zapisuję numer dwanaście. To najprostsza i najmniej bolesna część. Jedynie liczba przypominająca mi, co nastąpi tuż po chwilę się waham, żeby uporządkować wszystko, co wymyślałam przez ostatnie tygodnie. Łączę fakty w głowie i zapisuję to, co wcześniej I NAZWISKO: Ava HoyleDATA URODZENIA: POBYTU: Jonesport (Maine)URODZONA: Mobile (Alabama)RODZINA: rodzice zginęli w wypadku samochodowym, mieszkam ze starszą siostrą …– Dlaczego to robisz?Moja dłoń drgnęła. Nie odpowiadam, gotowa kontynuować swój rytuał. Zwracam wzrok ponownie na zeszyt.– Uważam, że to tortury, nie musisz aż tak trzymać się swoich notatek. Poza tym wzięłaś pod uwagę, co się stanie, jeśli ktoś znajdzie te zapiski?Jestem gotowa jej odpyskować lub chociaż fuknąć, powstrzymuję się jednak, wiem, że ma słuszność. Nie w sprawie tortur, bo zapisywanie wszystkiego uspakaja mnie i pozwala zachować trzeźwy na nią z paniką w oczach. Dostrzega to, łapie moją dłoń i się uśmiecha, starając się tym samym dodać mi otuchy.– Będzie fajnie. Wiem, polubiłaś Dominikę, Ava też wydaje się być niczego sobie – żartuje, a ja czuję wstaję i wąskim przejściem idę do toalety. W środku zamykam zamek i spoglądam w lustro. Patrzę na swoje odbicie z wciąż zielonymi nie większego wysiłku wyciągam zabarwione soczewki z oczu, włosy wiążę w kucyk, przemywam twarz wodą, zmywając delikatny makijaż. Kolejne zetknięcie z lustrem jest nieco przyjemniejsze. Karmelowa cera, brązowe oczy i naturalnie zaczerwienione policzki. Z Dominiki pozostały już tylko czarne loki, dżinsy, koszula w kratkę i kilka sztucznych kolczyków w lewym uchu.– Żegnaj – mówię do odbicia i wychodzę z kabiny.– Mogłaś poczekać jeszcze chwilę – upomina mnie kobieta, gdy siadam na swoim miejscu – dla załogi samolotu jesteś wciąż Dominiką, nie zapominaj o tym.– Może przesadzamy? – odzywam się w rzadko miewam wątpliwości. Trudno byłoby udawać i równocześnie nie wierzyć, że to słuszne. Najczęściej gdy tylko się pojawiały, odganiałam je i zastępowałam racjonalnymi argumentami, które mnie co dzień łatwiej było sobie z nimi poradzić, byłam, kim byłam, i musiałam z tym żyć. Gdy przestawałam być jedną osobą, a stawałam się inną, wątpliwości wykorzystywały ten moment, żeby przedrzeć się do mojej głowy i nią zawładnąć, dając upust swemu okrucieństwu.– Dominiko, jeśli chcesz, możemy to w każdej chwili przerwać, ale wiesz, co się wówczas stanie.– Wolałabym, żebyś mnie tak nie nazywała.– Nie mam wyboru – odpowiada smutno i odwraca głowę w drugim kierunku, zakładając na uszy na nią gniewnie. Czuję, że mnie zawiodła. Miała mi pomóc, a jedyne, na co wpadła, to ucieczka. Uciekałyśmy już tyle czasu, że zapomniałam o tym, że można stworzenie nowej tożsamości wydawało się nawet logiczne. Camilla kazała mi potraktować to jak formę zabawy, a ja, mimo że nie było mi do śmiechu, zgodziłam się na jej się jak w grze, mogłam nadać sobie nowe imię, stworzyć wymarzoną osobę i nią być, to była namiastka nowego życia, tabula rasa. Każdy marzy o tym przynajmniej raz. Rzucić wszystko i móc zacząć od początku, bez wad i błędów, bez oczekiwań i konsekwencji. Jedyny szkopuł w zmianie życia polegał na tym, że w pewnym momencie zamiast je zmienić, zwyczajnie je tracimy. Stajemy się Nikim – a każde nowe wcielenie przypomina o tym żeby nie czuć, co straciłam, po części ze strachu, że ciotka ma rację – zamykam zeszyt i wkładam go głęboko do torby, pewna, że gdy tylko dotrzemy na miejsce, czeka go taki sam los jak wszystkiego, co nie należy do Avy. Zniknie i zostanie głowę, starając się nie myśleć o dzienniku, o tym, że powinnam go uzupełnić ani o tym, że Camilla ma rację. Przede wszystkim nie chcę myśleć o tym, że po wylądowaniu będę miała na imię Ava. Bo czy kartki papieru zostaną zapisane, czy nie, nie zmieni się jedno – uciekam! I muszę to robić na tyle dobrze, żeby nigdy nie zostać bólu na jakiś czas sprawia,że powraca ze zdwojoną Rowling, Harry Potter i Czara OgniaPrzeszywający ból promieniuje od skroni aż po środek głowy. Zaciskam mocno powieki, ale ten ruch nie jest dobrym posunięciem. Camilla od razu to zauważa i w ekspresowym tempie odkłada walizkę na podłogę, po czym śpiesznie do mnie podchodzi.– Aspirynę? – pyta z czułością, dotykając mojego się, dając znać, że jej troska jest zbędna.– Dlaczego nie pozwalasz sobie pomóc? – pyta z wyrzutem i smutkiem w głosie.– To tylko głowa – staram się brzmieć przekonująco, sama sobie nie wierząc.– Jak wolisz. – Macha ręką i odchodzi, a następnie zabiera się za wnoszenie rzeczy do każdym razem mamy ze sobą po dwie walizki i podręczny bagaż. Żadnych kartonów, przewożenia rzeczy czy pamiątek z dawnego miejsca. Wszystko przed wyjazdem sprzedajemy na pchlim targu lub w pośpiechu zostawiamy. Choć tego ostatniego staramy się unikać, żeby nie wzbudzać nasze działania są zawsze bardzo dobrze zaplanowane. Kolejne miejsce, oddalone o konkretną liczbę mil, wymyślona historia o naszym życiu i fałszywy powód przeprowadzki. W walizkach dokumenty, kilka ubrań, farby do włosów, barwione soczewki kontaktowe, jakieś kosmetyki i niezbędne rzeczy na kilka pierwszych tygodni. No i oczywiście gotówka. Nie mamy kont w banku, polis czy kart kredytowych. Żadnych nazwisk, żadnego płacenia przez internet. Żadnego śladu.– Dzisiaj pójdę zapisać cię do szkoły.– Jak tym razem wyjaśnisz brak dokumentów? Pożar, powódź, kradzież? – Podnoszę ton głosu, sama po sobie nie spodziewając się takiej reakcji.– Weź leki i idź spać, nie mam ochoty słuchać twoich pretensji.– Wolałaś Dominikę, co? Była miła, nieroszczeniowa, uśmiechała się! – burknęłam, biorąc swoją walizkę.– Wolę ciebie.– Czyli Avę? A może Charlotte albo Jo?!Panuję nad swoimi emocjami – zazwyczaj. Może dlatego, że w większości przypadków nie są to moje emocje, lecz reakcje postaci, w które się wcielam. Staram się po prostu grać i nie angażować emocjonalnie – niczym aktorka odgrywająca scenę na deskach ulegało zmianie, gdy zostawałyśmy sam na sam, szczególnie w dniu przeprowadzki trudno było mi zachować pozory i udawać. Choć przez jeden dzień chciałam być sobą – Zolą Henderson.– Zozo, proszę, nie utrudniajmy która jest moją ciotką, starała się jak mogła. Za każdym razem próbowała przekuć moją złość w coś pozytywnego, w żart, w coś, co da się przetrwać. Chciałam mieć tyle wytrwałości i wiary, co ona. Pogody ducha i umiejętności dostrzegania światełka w tunelu. Prawda była jednak taka, że moim światełkiem zawsze okazywał się nadjeżdżający pociąg.– Wiesz, że w myślach już zaczęłam nazywać cię Sophie? – rzucam z wyrzutem, jak gdyby to była jej wina. – Tylko tak mogę przekonać mózg, że to twoje prawdziwe imię. Udawać! Dniami i nocami, w myślach i na jawie. Okłamuję samą siebie, żeby się nie pomylić, żeby kłamać perfekcyjnie.– Serio myślisz, że mnie jest łatwo? – Dostrzegam, że jej oczy szklą się od zmęczona tak samo jak ja – udawaniem, wymyślaniem i kłamstwem. Odpowiedzialnością za mnie i moje bezpieczeństwo. Gdyby nie ja, wiodłaby spokojne życie, zapewne w Nowym Jorku. Podejrzewam, że pracowałaby jako nauczycielka – to było jej marzenie. Miałaby śliczne mieszkanko, kochającego męża i przynajmniej dwójkę uroczych dzieci. Żyłaby w błogiej nieświadomości, przekonana, że świat jest piękny i wszyscy są tak szczęśliwi jak ona. Od czasu do czasu wysłałaby mi wiadomość na Facebooku lub kartkę urodzinową. Dzwoniłaby do mamy w Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia. Porozmawiałyby zdawkowo i obie udawały, że są wobec siebie szczere i cieszą się z kolejnej rozmowy. Wiodłaby cholernie nudne, zwyczajne i szczęśliwe życie.„Chciałam pomocy, nie planu niszczącego twoje i moje życie” – powiedziałabym zapewne, gdybym była bardziej wyrafinowana, a ona mniej troskliwa. Mogłabym wyrzygać jej wszystko, co myślę, drąc się i trzaskając drzwiami – problem polegał jednak na tym, że nie miałam nikogo poza nią, a ona poza mną. Obie to patrzy na mnie porozumiewawczo i wyciąga w moim kierunku rękę. Nie uśmiecha się, jest poważna i zasmucona. Odwzajemniam ten gest, mocno ściskając jej dłoń.– Kiedyś znów będziesz Zozo, a ja Camillą. Wrócimy do naszego życia, jej uwierzyć, bardzo tego potrzebuję. Podświadomie wiem, że to niemożliwe. Jeśli bowiem kiedykolwiek znów będę mogła być Zozo, to nasze życie będzie bardziej skomplikowane niż teraz. To będzie oznaczało, że nie mamy dokąd uciec i że ciemność, której tak się obawiamy, w końcu nas odnalazła.– Dość tego skamlenia – zarządza, w końcu się uśmiechając – pora na metamorfozę. Co tym razem? – pyta, nie dając mi odpowiedzieć – ja idę w blond i chyba tym razem zetnę je bardzo ją jako brunetkę, będę też tęsknić za jej długimi ma ponad metr siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Jest bardzo szczupła, niczym modelka. Jej naturalny kolor oczu przypomina niebo latem, bezchmurne i błogie. Jest piękna. Mimo trzydziestu pięciu lat i pojawiających się już pierwszych zmarszczek wygląda bardzo młodo.– Moje też zetniesz, do ramion. Myślę, że czas na grzywkę. Ostatni raz miałam ją dwa lata temu.– A kolor?– Jestem zmęczona soczewkami, co chwilę mam zapalenie spojówek, muszę od nich odpocząć, dlatego je odpuszczę, a włosy pofarbuję na krzywi usta w grymasie niezadowolenia. Wiem, co myśli, nie podoba jej się ta przemiana, woli, żebym bardziej angażowała się w zmianę wizerunku, tak żeby jak najmniej przypominać prawdziwą siebie. Wiem, że to ważne, i staram się jak mogę. Znużenie jednak wygrywa. Do tego Dominika była tak inna ode mnie, że pragnę powrócić do korzeni, przynajmniej odrobinkę. Styl bardziej kobiecy, włosy i makijaż mniej wyzywające, pozbycie się kolczyków. Ava i pół roku w jej skórze pozwoli mi odetchnąć i na nowo przygotować się do większych zmian.•Stojąc przed lustrem, przekonuję swój mózg, że tak właśnie wygląda Ava. Rude włosy do ramion, grzywka na bok, brwi, które zostały pokryte henną. Brązowe, przekrwione od soczewek oczy podkreślone czerwonym cieniem i tuszem do rzęs. Usta pomalowane czerwoną szminką. Niska – jedyne metr sześćdziesiąt cztery. Szczupła, z niewielkim szafie Avy nie ma szerokich spodni moro i dresów. Nie jest chłopczycą jak Dominika. Lubi sukienki, sweterki, sandały i styl boho. Zamiast starego plecaka z naszywkami nosi torbę z frędzlami i kolorowymi koralikami, a w niej jeden zeszyt do wszystkiego, piórnik w piórka i kolorowe agrafki. Na mp3 Tom Odell, Ed Sheeran, Shy Girls, Ta-ku, Dillon. Nigdy nie przeklina, za to zdarza jej się chodzić na wagary. Nie ma prawka, zbyt zależy jej na ochronie środowiska. Łączy dwie sprzeczności – z jednej strony wygląda jak grzeczna dziewczynka, z drugiej ma w sobie pierwiastek głęboki oddech, staram się nie panikować. Zawsze przed wejściem w rolę przypominam sobie siebie, a raczej to, jak bym się zachowywała i wyglądała, gdybym była sobą. To mnie uspakaja, daje nadzieję, że kiedyś taki dzień nadejdzie. Myślę, że dzięki temu jeszcze nie zwariowałam. Zamykam oczy i wyobrażam sobie dziewczynę siedzącą pośrodku grupki ludzi w jej wieku. Śmieją się i żartują. Dziewczyny snują plany, w co się ubiorą na bal, a chłopcy rozmawiają o najbliższym meczu. Ciemnokasztanowe kosmyki włosów opadają na zarumieniony od śmiechu policzek. Dziewczyna odgarnia je dłonią i nie przestaje opowiadać o swojej kreacji. Rzuca porozumiewawcze spojrzenie do jednego z chłopaków, on uśmiecha się do niej ukradkiem z czułością i oczy. Wpatruję się w lustro i staram zachować to wyobrażenie w pamięci. Jej kasztanowe włosy, brązowe oczy i rumieńce. Jej naturalność. Zapisuję również jego spojrzenie, które znajduje miejsce w moim sercu. Uśmiecham się do swojego odbicia i postanawiam, że dzisiaj zrobię tylko jeden dzień – przekonuję samą siebie co do słuszności pomysłu, jaki urodził się w mojej mnie nie zna, nikt nie wie jaka jest Ava. Tylko jeden dzień!Mogę być dzień!Wychodzę z łazienki z większą pewnością siebie niż zwykle. Biorę z pokoju torbę, wsiadam na rower, jadę do tym razem nie miała większych problemów, żeby załatwić szkołę. Pani dyrektor okazała się bardzo wyrozumiała i pomocna. Dała nam tyle czasu, ile potrzebujemy, na dopełnienie wszelkich formalności. Zaproponowała również pomoc w postaci zbiórki rzeczy, gdyby nam czegoś jeszcze brakowało. W końcu straciłyśmy wszystko w pożarze. Pomogła również ciotce w znalezieniu pracy w Jonesport Pizza&Shop. Małej drewnianej pizzerii i sklepie wielobranżowym równocześnie. Pizzeria przypomina bardziej rozpadający się kurnik aniżeli knajpę. Dla Camilli najważniejsze jest jednak, żeby płacili w terminie i nie wymagali dokumentów. Nie mogłyśmy wybrzydzać, tym bardziej że ciotka zazwyczaj potrzebowała znacznie więcej czasu, żeby przekonać dyrekcję, nie mówiąc już o znalezieniu początku kupowałyśmy tożsamość zmarłych osób, ale z czasem, gdy miałyśmy coraz mniej pieniędzy, musiałyśmy z tego zrezygnować. Poza tym przy naszych „kontaktach” zaczęła się kręcić policja. Szukanie nowych stawało się zbyt ryzykowne. Od roku stosowałyśmy inną strategię. Nie była najgorsza, ale problem polegał na krótkoterminowości. Wcześniej mogłyśmy w jednym miejscu zabawić przynajmniej pół roku, teraz zazwyczaj po trzech miesiącach byłyśmy zmuszone szukać nowego do szkoły. Budynek wydaje się niewielki, jest jednopoziomowy i szary. Ponieważ to jedyne publiczne liceum w mieście, uczęszcza do niego sporo uczniów z pobliskich miejscowości. Przypomina bardziej barak wojskowy aniżeli pod główne wejście i stawiam rower, który jest tak stary, że nie widzę potrzeby przypinania rozglądam się. Jestem pewna, że wszyscy i tak się we mnie wpatrują. Jestem atrakcją turystyczną – do tego na rowerze!Wolnym krokiem, niepewna, dokąd powinnam się udać, poszukuję sekretariatu. Z zewnątrz szkoła wydawała się znacznie mniejsza, w środku nie mogę się w niej odnaleźć. Patrząc przed siebie, mijam zafascynowanych uczniów szepczących do dzwonek. Klnę w myślach. Tabun licealistów, spacerujących po korytarzu i tych, którzy stali na dworze, niczym bydło rzuca się w stronę klas. Zatrzymuję się i stoję, aż wszyscy mnie ominą. Czekam na ciszę, która jest mi teraz potrzebna niczym się przepychają, śpieszą, biegną, choć patrząc z boku, można w tym dostrzec jakiś porządek. Zgrabnie się omijają, nawet na siebie nie patrząc. Zawsze mi się wydawało, że korytarz szkolny to bezmiar chaosu. Teraz widzę, że to rodzaj tańca, w którym każdy uczestniczy, choć nie jest tego świadomy.– Przesuń się – odpowiedzieć, jednak nie mam ku temu okazji, gdyż silne, męskie, napakowane ramię uderza mnie prosto w się w tym jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie możnawyrazić łzami. Nie można go nikomu mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada cicho na dnieserca jak śnieg podczas bezwietrznej MURAKAMI, Koniec Świata i Hard-boiled WonderlandDookoła same głosy bez twarzy. Siadam – a przynajmniej tak mi się wydaje – tymczasem moje ciało bezwładnie leży na kozetce w gabinecie pielęgniarki. Głowa ciąży bardziej, niż mogę przypuszczać. Głosy się nasilają. Poza tym, że słyszę ich brzmienie, nie rozumiem nic. Żadnego logicznego czasie przez powieki dostrzegam światło. Rażące i intensywne. Zaciskam mocniej oczy. Ból głowy się nasila. Otwieram powieki, kolejne uderzenie światła. Błędne koło. Jak otępiała dotykam dłonią twarzy, zasłaniając oczy.– Ava, otwórz cichy kobiecy głos dociera do moich uszu. Jestem pewna, że mówi do mnie. Tylko dlaczego używa obcego imienia?– Postaraj się, otwórz oczy – ponawia się jej sprostać. Zabieram dłoń i ostrożnie otwieram powieki. Jęczę. Ból głowy, przeszywający blask – to zbyt wiele.– Światło! – Kobiecy głos przybiera na sile. Staje się głośniejszy i wykonuje polecenie, światło gaśnie. Kolejna próba. Ociężałe powieki nie ułatwiają zadania. W końcu mi się udaje. Mrugam kilkakrotnie, obraz się wyostrza. Dopasowuję głosy do twarzy i staram się podnieść.– która wszystkim zarządza, jest w średnim wieku, nie wygląda na pielęgniarkę. Jest ubrana w garsonkę, umalowana, w nienagannym koczku. Elegancki strój uzupełnia złota biżuteria, delikatne małe kolczyki w kształcie kółeczek, cieniutki wisiorek i dwa złote pierścionki.– Ava, jak się czujesz?Próbuję zaprotestować, powiedzieć, że wciąż używa złego imienia. Gdy otwieram usta, uświadamiam sobie, że to ja się mylę, nie ona. Ava to właściwe określenie mojej osoby. Smutek zalewa moją twarz. Nadzieja, że to jedynie sen, ulatnia się, pozostaje jedynie ból, który zwiastował ból to tylko ból. Nic więcej. Nieodłączny element mojej egzystencji. Jak mogłam w ogóle pomyśleć, że może przynieść coś dobrego?Kretynka!– Kręci mi się w głowie – ruchem opieram się na dłoniach, podnoszę się. Kobieta pomaga mi usiąść.– Spuść nogi w dół, niech wróci krążenie – odzywa się stojąca z tyłu pulchna kobieta w fartuchu. Jestem pewna, że to jej polecenie, mając nadzieję, że to pomoże. Mija kilka chwil, zanim powraca całkowita sprawność. Pulsujący ból głowy maleje, zostawiając ślad w okolicach czoła. Sięgam dłonią do tego miejsca, wyczuwam wzniesienie.– Nabiłaś sobie guza i nieźle nas wystraszyłaś.– Przepraszam. – Nic innego nie przychodzi mi do się po pomieszczeniu, zaczynam sobie wszystko przypominać. Mój pierwszy dzień w nowej szkole i już złamałam z dziesięć swoich zasad. Co najgorsze, także tę najważniejszą – nie rzucać się w oczy, zlać z tłumem i być niewidzialną.– To nie twoja wina, a winowajca już został ukarany – uśmiecha się do mnie elegancka pani. Z coraz większą pewnością widzę w niej dyrektorkę. Gdy się przedstawia i podaje mi dłoń, witając w murach szkoły i przepraszając za zajście, wszelkie wątpliwości ustępują miejsca pewności.– Myślę, że powinnaś wrócić do domu – zwraca się do mnie pielęgniarka, patrzy jednak na panią dyrektor i jej reakcję.– Tak, oczywiście, zaraz zadzwonię po twoją siostrę.– Nie! – mówię głośniej, niż zamierzam. – Proszę, nie. Wrócę na lekcję, już dobrze się patrzą po sobie zmieszane. Upewniwszy się, że jestem w stanie sama dotrzeć do klasy, wręczają mi plan i instruują, gdzie mam się udać, po czym pozwalają mi absorbować sobą innych. W tym całym udawaniu najbardziej podoba mi się bycie niewidzialną. Pozwala mi przetrwać i zanadto się nie wysilać. Gdy nie muszę się odzywać czy odpowiadać na pytania, w zasadzie jest tak, jakby wszystko było w normie. Zwykła, cicha outsiderka. Nastolatka, jakich wiele. Tym bardziej nie mogłam się zgodzić na ich propozycję – pójście do domu, telefon do Camilli, niepotrzebna fatyga. Wolę do końca udawać, że przecież nic się nie stało. Może wtedy wszyscy szybciej o tym zapomną i znów będę mogła stać się chemii odbywa się w małej klasie na końcu korytarza. Nieśmiało pukam i nie czekając na zaproszenie, otwieram drzwi, a następnie wchodzę do środka.– Dzień dobry, nazywam się Ava Hoyle. – Idę do biurka nauczyciela i podaję mu informację od dyrektorki, w której zawarła moje dane i powód wzrostu mężczyzna, bardzo chudy, z krótkim rudawym wąsikiem, przygląda się kartce swoimi rdzawymi oczyma. Mruczy kilkakrotnie i mierzy mnie wzrokiem, notując coś żwawo w dzienniku.– Dobrze – odzywa się w końcu – to może przedstaw się klasie, powiedz, skąd przygotowana na to polecenie, wszystko miałam zaplanowane, do tej pory wystąpienia nie stanowiły dla mnie problemu. Była to jedynie kolejna scena do odegrania. Dzisiaj jednak jest inaczej. Ból głowy, upadek, nieoczekiwany początek w nowym miejscu sprawia, że zapominam, iż jestem Avą. Czuję się jak w myślach, co powinnam powiedzieć, przejeżdżam wzrokiem po całej klasie. Wszyscy gapią się tylko na mnie. Niektórzy się śmieją, inni szepczą, kilka osób uśmiecha się do mnie ślinę. Słyszę bicie własnego serca, czuję się jak w szklanej klatce, z której nie ma wyjścia.– Nazywam się Ava Hoyle – zaczynam, cała dygocząc. – Przeprowadziłam się do Jonesport wraz ze starszą siostrą Sophie… – Waham się. Spoglądam błagalnie w stronę nauczyciela, ten jednak wpatruje się w ekran telefonu i w ogóle nie zwraca na mnie uwagi.– Co ci się stało w głowę? – Pytanie połączone z gromkim śmiechem dociera do mnie z końca była prawdziwą Avą, zawstydziłabym się. Dla mnie oznacza ono wybawienie. W duchu szczęśliwa i wdzięczna memu wybawcy, staję pewniej, dotykam dłonią czoła, zaczesuję grzywkę na bok, eksponując moje wojenne rany.– To? – upewniam się. – Jeden z waszych szkolnych osiłków podarował mi na powitanie! – śmieję milknie, tylko niektórzy szepcą do siebie ukradkiem.– Czy mogę już usiąść? – Pytanie kieruję do nauczyciela, który wciąż zajęty jest treścią zawartą w swoim smartfonie.– Och tak, tak… – Odkłada telefon, rozglądając się nerwowo po klasie w poszukiwaniu miejsca dla mnie. – Tam pod oknem jest wolne. – Wskazuje palcem ławkę w prawym rogu sali.– Dziękuję. – Wziąwszy swoją torbę, udaję się we wskazanym kierunku, kładę ją na stole, otwieram zamek i wyciągam jedyny zeszyt, jaki mam. Nie jest mi dane usiąść, bo dźwięk dzwonka oznajmia rezygnacją i irytacją wciskam zeszyt z powrotem do torby.– Co teraz masz? – Ten sam głos, który pytał o przyczynę mojego guza na głowie, wibruje w moich uszach.– Algebrę.– plan z plecaka i podaję go nieco wyższy ode mnie, szczupły, nie pasuje mi do żadnej subkultury. Dżinsowe spodnie, czarny t-shirt, adidasy. Nie jest brzydki, ma delikatne rysy twarzy, gładką skórę, zielone oczy, blond włosy. Może się podobać dziewczynom, choć z pewnością nie jest sportowcem, pożeraczem kobiecych serc czy szkolnym rozrabiaką. Taki kumpel z sąsiedztwa.– Mamy zajęcia w tej samej klasie, zaprowadzę cię. – Podaje mi plan i kieruje się w stronę do końca pewna, co się właśnie stało, wciąż stoję przy swojej ławce z planem w dłoniach.– Idziesz?Biorę swoje rzeczy i grzecznie, bez zbędnych pytań podążam za nim.– Jestem Eddy. Widziałem, jak Hulk wpadł na ciebie na korytarzu. To musiało boleć.– Ava – przedstawiam się. – Hulk? – dopytuję.– Sebastian Thompson, ale chyba nie powiesz, że nie przypomina ci Hulka! – Eddy śmieje się w się przy jego szafce, uderza ją trzykrotnie, a ta się otwiera. Zostawia książkę do chemii, wyciąga do algebry. Oprócz książki bierze również czerwoną różę i tomik poezji.– Gdyby się lepiej przyjrzeć – podzielam jego entuzjazm.– Gdzie masz szafkę? – pyta, przyglądając mi się.– Nie wiem – przyznaję – nie dotarłam do sekretariatu.– No tak! – Uderza się w czoło i wystawia psotnie język. – Chodź! – Łapie mnie za dłoń i ciągnie za jest specyficzny, nie do końca wiem, jak powinnam się przy nim zachowywać. Traktuje mnie jak przyjaciółkę, a nie jak nowo poznaną dziewczynę. Z jednej strony jestem mu wdzięczna, że wziął mnie pod swoje skrzydła, z drugiej wiem, że nigdy nie powinnam do tego dopuścić.– To tutaj, poczekam na mi drzwi do sekretariatu i puszcza oczko. Wchodzę do środka, przedstawiam się i opowiadam o sytuacji z rana. Miła uśmiechnięta kobieta, ubrana w kolorową garsonkę w papugi, wita mnie radośnie. Odczytuję z plakietki jej imię, nazywa się Emma.– Potrzebuję kodu do szafki – mówię nieco zawstydzona.– Oczywiście, oprócz tego musisz jeszcze kilka rzeczy podpisać, a twoja siostra musi wypełnić to. – Emma podaje mi wszystko do torby, pewna, że nigdy ich tutaj nie zwrócę.– Dziękuję – uśmiecham się.– Dasz radę zostać na lekcjach? – upewnia się kobieta.– Tak. – Kiwam głową.– Pamiętaj, że w każdej chwili możesz się zwolnić, przysługuje ci takie prawo.– Dziękuję, ale czuję się już dobrze, a nie chciałabym omijać pierwszego dnia w nowej szkole.– Jaka ambitna uczennica! Szkoda, że nie mamy tu takich się, unoszę do góry kartkę z kodem i jeszcze raz jej dziękuję. Wychodzę z sekretariatu i zmierzam w stronę blondyna.– Dzięki – zwracam się w stronę Eddy’ego, który, tak jak obiecał, czeka na mnie przed sekretariatem.– Nie ma sprawy, choć Rainbow się mam okazji zapytać, kim jest Rainbow, bo Eddy znów łapie mnie za dłoń i Bell, nazywana przez przyjaciół Rainbow, to śliczna, drobna dziewczyna w kolorowych włosach, o dwóch różnych tęczówkach, z których jedna ma barwę brązową, druga zieloną. Wygląda jak piękny kolorowy ptak. Ubrana jest w czerwoną sukienkę z falbanami i trampki, w których jedna sznurówka ma kolor żółty, a druga różowy. Na jej nadgarstkach brzęczy pęczek kolorowych bransoletek, zawieszek i koralików. Dziewczyna wygląda pięknie, wręcz egzotycznie. Na jej widok moja twarz promienieje.– Rainbow, to jest Ava. Ava, poznaj mam możliwości podać dłoni na przywitanie, gdyż dziewczyna rzuca się na moją szyję, piszczy przeraźliwie i ściska mnie mocno.– Zostaw, bo ją udusisz! – krzyczy Na Rainbow nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia.– Melanio Bell! – Eddy po raz kolejny podnosi puszcza moją szyję.– Przepraszam, ale tak się cieszę. – Robi minę zbitego psa i swoimi pięknymi oczyma patrzy to na mnie, to na Eddy’ego.– Wiem, ja również. Ale jeśli ją udusisz, to nie będzie trzech brwi, kompletnie nie rozumiejąc, o czym rozmawiają. Eddy tuli Rainbow, daje jej różę i tomik poezji, które wziął z szafki. Dziewczyna odwzajemnia mu się czułym pocałunkiem. Przyglądając się tej scenie, zapominam o tym, że są najdziwniejszymi ludźmi, jakich spotkałam do tej pory i – jeśli to możliwe – bardziej zakręconymi i skomplikowanymi niż ja. Jedyne, co widzę w tym momencie, to piękna i szczera miłość, wzajemna akceptacja i szacunek. Przypomina to scenę z bajki. Zazdroszczę im naturalności, tego, że nie muszą się kryć z uczuciami, z tym, kim są, i jacy są. Pragnę tego, co mają oni. Marzę o tym, by ubierać się jak Rainbow, we własnym stylu, nie patrząc na to, jaką rolę mam do odegrania. Pragnę być kochana za to, kim jestem, a nie za to, kogo ciężko, uśmiecham się do obrazka, który mogę obserwować i który pozostanie jedynie w sferze moich fantazji.– O co chodzi z tymi muszkieterami? – pytam, gdy przestają się całować i znów patrzą w moim kierunku.– Rainbow kocha Trzech muszkieterów. Zawsze jej się marzyło, że prócz mnie będzie miała przyjaciółkę, z którą będzie mogła plotkować, pójść do kina czy zrobić babski wieczór.– Wszyscy jednak mają mnie za dziwadło – wtrąca się Rainbow.– A mnie za geja – śmieje się Eddy, puszczając oczko do ko-lorowowłosej.– I myślicie, że ja do was pasuję? – dziwię raz czuję, że mogę mieć przyjaciół, takich prawdziwych, nie na potrzeby scenariusza.– To twój pierwszy dzień w szkole, a już jesteś na ustach wszystkich, i to niekoniecznie w pozytywnym kontekście.– Dzięki. – Przewracam oczami.– Prawie cię udusiłam, a jeszcze ani razu nie powiedziałaś mi nic przykrego, nie patrzysz na mnie jak na dziwadło, bo chyba sama nim się obrazić, odwrócić na pięcie i odejść. Z ust tej dziewczyny słowa te jednak brzmią niczym najwspanialszy komplement, są również prawdą, od której trudno mi uciec, bowiem jestem dziwadłem.– Swój swego zawsze znajdzie – stwierdzam.– Dokładnie! – przytakuje Eddy i uśmiecha na znak, że od tej pory nasza trójka wreszcie jest kompletna i każdy może liczyć na tę chwilę do najszczęśliwszych w moim życiu, gdyby nie fakt, że nie mogłam być muszkieterką. Zamiast szczęścia czułam ból. Przeszywający ból, że nigdy nie poznają mnie tak naprawdę, nie dowiedzą się, jak mam na imię, co lubię, co mnie wkurza. Nie będę mogła im zaufać, nawet jeśli bardzo bym tego pragnęła. Jedyne, co będę w stanie im podarować, to iluzja i Ava. Być może im to wystarczy. Mnie smuciło, że chciałam więcej, znacznie samej sobie, że potrafisz iść własną niczyjej łaski, bez zlitowania. Tak samo jest w będzie łaski. Nie będzie zlitowania. Ty albo z siebie wszystko albo to ZIEMIAŃSKI, Achaja. Tom 1Przerwa obiadowa to specyficzny czas, dobry obserwator od razu wyłapie, kto jest kim. Szkolne gwiazdy mają wówczas czas na lans i zdominowanie swoich podwładnych. Wyrzutki kryją się w cieniu, żeby nikt ich nie dostrzegł, często przynoszą swoje jedzenie w pudełkach, żeby nie musieć w ogóle wchodzić do stołówki. Kujony jak zwykle nos trzymają w książkach, nie przejmują się tak przyziemnymi rzeczami jak posiłek. Normalsi starają się nie angażować w konflikty i zachowują się nad wyraz przeciętnie, są niczym niewidzialna plama na obrusie – istnieją, ale jakby ich nie było – nikt nie zwraca na nich uwagi, co całkowicie im odpowiada, bo mają swoją paczkę i jej się trzymają. Do dzisiejszego dnia należałam właśnie do tej grupy. Nigdy nie pretendowałam do bycia gwiazdą, starałam się nie być wyrzutkiem, żeby zanadto nie przyciągać spojrzeń, pragnęłam być niewidzialna i w roli jaką stworzyłam, przetrwać kilka zderzenie z Hulkiem, relacja z Eddym oraz Melanią, okazały się dla mnie tragiczne w skutkach. Wszyscy znali moje imię i nazwisko, wiedzieli, gdzie mieszkam i że jestem nowa. Miałam ochotę zabić Camillę za to, że wybrała dziurę, w której w ekspresowym tempie każdy o każdym wiedział byłam za tym, żebyśmy wybierały większe miasta. W nich łatwiej wtopić się w tłum, stać się nikim. Tutaj to graniczyło z cudem. Ona jednak uważała, że w dużych miastach On ma większe znajomości i szybciej nas znajdzie. Trudno było mi z nią polemizować. Dzisiaj jednak wiem, że pobyt tutaj sprowadzi na nas problemy, i to z mojej winy.– To nasz stolik. – Eddy wytrąca mnie z rozmyślań, zatrzymując się przy stole na środku się dookoła. Jejku, to najgorsze z możliwych miejsc.– Tak na widoku?– Im bardziej się chowasz, tym mają większą ochotę cię dorwać i rozszarpać – wtrąca Melania, siadając na swoje miejsce. Nawet nie wie, jak trafnie określa położenie, w jakim się dyskutuję, siadam na wskazanym krześle, spoglądam na swój talerz i zamieram, bo widzę na nim dokładnie to, co lubię. Zaczynam się zbyt swobodnie zachowywać, tracąc z oczu najważniejszy pomidorowa, frytki i kukurydza – te trzy rzeczy sprawiają, że moje dłonie zaczynają się pocić, a źrenice się postanowienie, że ten dzień będzie należał do mnie, a nie do Avy, jest najgłupszą rzeczą, jaką mogłam zrobić. Za tą jedną decyzją sypie się lawina konsekwencji, które zaczynają mnie przerażać.– Coś się stało? – Rainbow zauważa, że coś jest nie w porządku. Dotyka mojego ramienia.– Zapomniałam, że jestem uczulona na pomidory – uśmiecham się nerwowo – a nie lubię wyrzucać jedzenia.– To ja zjem. – Eddy zabiera talerz, stawia go na swojej tacce, na której ma tylko frytki.– patrzą na mnie z rezerwą. Nie trwa to jednak długo, zaraz każdy zabiera się do wypuszczam powietrze, biorę do ręki frytkę, zaczynam wkładać jedzenie do ust, ganiąc się w myślach. Korzystam z chwili ciszy i próbuję ułożyć plan odkręcenia zamieszania wokół mojej w wirtualnym notesie w głowie, żeby nigdy więcej nie pozwalać sobie na taką frywolność. Najlepiej wymazać gumką imię Zoli z mojej głowy i nie wracać do niej aż do odwołania. Mimo że serce protestuje i stara się podać argumenty przeciw, rozum wie, że nie ma innego wyjścia. Ja również to wiem! Zamieszanie, do jakiego dziś doprowadziłam, to nic w porównaniu z tym, co mogło się wydarzyć. Jestem tego świadoma, co jeszcze bardziej mnie drugie muszę wstawać zdecydowanie wcześniej, żeby przychodzić do szkoły dużo przed dzwonkiem – przynajmniej dopóki nie zorientuję się całkowicie w rozkładzie trzecie omijać osiłków i każdego, kto wygląda jak czołg.– Śpiąca Królewno, czemu nie poczekałaś na mój pocałunek? – słyszę za sobą żałosny rechot. – Wylizałbym cię. Nie wiesz, co straciłaś.– Ona gustuje w pokrakach, nie widzisz? – Ich śmiech jest samą myśl o jego języku na mojej twarzy robi mi się niedobrze.– Olej ich – sugeruje Eddy.– Za jakiś czas im się znudzi – dodaje Rainbow, malując na stole pieska z pójść za radą przyjaciół, milczę. Nie reaguję na obraźliwe komentarze, które przybierają na sile. Pierwszy raz jestem w takiej sytuacji, Eddy i Mel najwidoczniej nie. Chcę im zaufać i wierzyć, że mają rację. Staram się stłumić złość, która buzuje w moich żyłach. Kończę posiłek i wychodzę ze stołówki.– Nie wiem, jak wy to wytrzymujecie – mówię, stojąc przy szafce i próbując ją otworzyć.– Zlewamy ich, nie są warci naszej uwagi. Nie zależy nam na ich opinii. – Eddy wzrusza ramionami i pomaga mi wprowadzić PIN do szafki, w końcu ją się z wdzięcznością, chłopak odwzajemnia się tym samym.– Ja mam teraz WF, Mel naukę o zdrowiu, ty francuski. Poradzisz sobie?– Pewnie, powiedz tylko, gdzie mam iść.– Sala do francuskiego jest przy samym wejściu do szkoły, po lewej się, każdy idzie w swoją problemu docieram do miejsca, które wskazał Eddy. Raz jeszcze dziękuję mu w myślach za prawidłowe pokierowanie. Do dzwonka mam kilka minut, sala jest jednak otwarta. Bez skrępowania wchodzę do środka i siadam na samym końcu, przy ścianie. Z czasem coraz więcej osób zaczyna wchodzić do pomieszczenia. Wszyscy siadają na miejscach i czekają na przybycie nauczyciela. Nie ma większego gwaru czy zamieszania. Znów staję się zostaje zakłócony przez grupkę chłopaków w sportowych bluzach z logo szkoły. Śmieją się tak głośno, jak gdyby nikt poza nimi się nie liczył. Wszyscy przystojni i wysocy, z dobrze ułożonymi fryzurami. W markowych ubraniach i butach z najnowszej sportowej za nimi wchodzą ich żeńskie klony. Lalki Barbie – wymalowane, w kusych spódniczkach cheerleaderek. Dwie z nich są blondynkami z idealnie ułożonymi włosami pokrytymi słonecznymi refleksami. Ich usta lśnią pomalowane błyszczykiem, oczy różowym cieniem, a policzki różem. Jedna jest szatynką z krótkim bobem, z grzywką na bok i nieco mocniejszym makijażem w odcieniu fioletu. Ostatnia, nie mniej ładna i głośna od swych koleżanek, ma czekoladowe kręcone włosy do pasa. Jest najwyższa i najszczuplejsza, ma się wrażenie, że jej nogi sięgają do nieba. Już po chwili wiadomo, że to ich liderka – gdy przekracza próg sali, trzy pozostałe rozstępują się niczym morze, przepuszczając ją przed jest pewne – rządzą w tej szkole i doskonale zdają sobie z tego sprawę.– Ona chyba śni. – Piękność o czekoladowych włosach patrzy w moim się dookoła, by się upewnić, że chodzi o mnie. Długo jednak nie muszę badać sytuacji, gdyż już po chwili leżę na ziemi zrzucona z impetem z krzesła przez dwóch osiłków.– Zdecydowanie lepiej – śmieje się szyderczo piękność, siadając na ławce.– Można było grzeczniej – odzywam się, podnosząc się z ziemi i otrzepując z kurzu. W myślach błagam, żebym wytrzymała i nie dała się ponieść złości, która ogarnia moje ciało. Po dzisiejszym dniu jestem gotowa rzucić się na dziewczynę i wyrwać jej wszystkie włosy, jakie ma na głowie.– Mówiłaś coś? Bo seplenisz pod nosem.– Mówiłam, że wystarczyło powiedzieć, że to twoja donośny śmiech sprawia mi fizyczny ból. Krzywię się i raptownie odsuwam twarz, przymykając powieki.– To jest MOJA ławka!– No przecież oczami i oddalam się na drugą stronę sali. Siadam na jedynym wolnym miejscu, w pierwszym rzędzie, przy samym biurku. Do moich uszu po raz kolejny dociera irytujący śmiech. Dłońmi przecieram twarz, starając się Wydech. Wdech. Wydech…Do klasy wchodzi pani dyrektor, która, jak się okazuje, uczy francuskiego. Spogląda na mnie badawczo, uśmiecha się. Odwzajemniam uśmiech, przekonując ją, że u mnie wszystko w porządku. Nie jest mi potrzebna jeszcze większa troska i zainteresowanie z jej uczyłam się z przerwami od trzeciego roku życia. Moja matka bardzo przywiązywała wagę do umiejętności posługiwania się językiem obcym. Od dziecka uczyła mnie francuskiego, hiszpańskiego i włoskiego. Na szczęście w lot przyswajałam nowe słówka, a nauka nie sprawiała mi nigdy problemu. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co by było, gdyby się okazało, że jej idealna córka jednak nie jest taka idealna…Poprawka: Jestem w stanie!Dzwonek zadzwonił szybciej, niż przypuszczałam. Takie lekcje lubię. Miłe. Szybkie. Przyjemne. Mimo że początek nie zwiastował niczego pozytywnego, zmiana miejsca okazała się się już w rozkładzie szkoły i nareszcie znam położenie własnej szafki, więc udaję się w jej kierunku. Gdy do niej docieram, Eddy’ego i Mel wciąż nie ma. Starając się otworzyć własnymi siłami swój mały skarbiec, cierpliwie na nich czekam, pewna, że nie zostawią mnie na pastwę szkolnych nie różni się niczym specjalnym od tych w innych szkołach. Ma dokładnie tę samą wielkość i kształt, dokładnie w ten sam sposób wpisuje się jej kod, z którym za każdym razem mam problem. Patrzę na jej zawartość i pragnę ją ozdobić – przykleić zdjęcia, cytaty i dodać jej osobistego wyrazu. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Jest to jedna z tych rzeczy, która znajduje się na liście „rzeczy zakazanych”. Mimo to ochota jest tak wielka, że nie mogę się oprzeć chociażby wyobrażaniu sobie, jak mogłaby wyglądać, gdybym żyła oczy. Widzę zdjęcia moich przyjaciół, rodziców, oczywiście zdjęcie ciotki na honorowym miejscu. Portret Lightning – mojego konia. Wiersz Lawrence’a Ferlinghettiniego Kobiety w pokojach i logo MIT. Projekt sukni, którą włożyłabym na bal maturalny i listę celów do zrealizowania.– Mała, może pofantazjujemy z tymi słowami czuję na swych pośladkach wielką obślizgłą zastanawiam się, nie analizuję, czy zrobię mu krzywdę, czy wyleją mnie ze szkoły, nie myślę nawet o ciotce. Przeszłość staje się bez znaczenia, mimo że jedynie czeka na błąd, który popełnię. Całkowicie zapominam o Avie i jej roli do odegrania w tym przedstawieniu. Mój mózg nastawia się tunelowo, złość, która wzbierała przez cały dzień, wylewa, tworząc tsunami, którego nie można zatrzymać ani mu która jeszcze chwilę temu leżała na drzwiach szafki, znajduje się na jego jądrach. Z całej siły zaciskam palce, naciągając mosznę. Paznokcie przechodzą przez cienki materiał dopasowanych spodni, wbijając się w skórę. Chłopak w odruchu bólu przybliża nogi, zacieśniając jeszcze mocniej uścisk.– Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, urwę go – mówię wolno i stanowczo, cały czas wpatrując się w jego przerażone, zamglone od bólu szare oczy. – Rozumiesz?Ciemnowłosy osiłek kiwa głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa. Jego twarz sinieje, a oczy zachodzą łzami. Puszczam, z obrzydzeniem wycieram rękę o jasną sukienkę, z impetem zamykam upada na podłogę, trzymając się za swoją męskość. Jego koledzy stają w kółku, wpatrując się we mnie na przemian z podziwem i przerażeniem.– tym momencie to komplement od pokonanego palanta. Uśmiecham się triumfalnie, nie racząc go odpowiedzią. Wychodzę z bryza, promienie słońca, zapach wody – tego potrzebuję. Cały dzień zamknięta w przeklętym pudle traciłam zmysły. Rzucam torbę na ziemię, zamykam oczy, poruszając głową w wolnym okręgu, niczym bokser przed walką. Czuję się silna i pewna siebie. Od dawna się tak nie czułam. Brakowało mi tego. Zawalczenia o siebie, o swoje potrzeby, autonomię. Ciągle udając kogoś innego, zapomniałam, jak to jest. Pierwszy raz od prawie sześciu lat mogłam być sobą. Zrobiłam coś bez myślenia, czy wpisuje się to w charakter postaci, w którą się akurat niczym zadowolony kot, przeciągam się, nabierając świeżego powietrza do płuc.– Cudownie! – szepczę sama do siebie, otwierając jest mi w stanie popsuć humoru nawet fakt, że ktoś ukradł mój rower. Śmieję się, zarzucam torbę na ramię i udaję się w stronę domu.
Kartka z dziennika poety: Dziś obudziłem się z myślą, że świat jest tak piękny, ale zarazem tak skomplikowany. Czy istnieje coś piękniejszego niż przyroda? A może to właśnie ludzie są tym, co czyni świat wyjątkowym? Często zastanawiam się, czy to co robimy ma sens i czy nasze słowa mają moc.
... czytaj więcejW serwisie Kartkolandia znajdziecie darmowe ekartki Dzień Chłopaka, które możecie dowolnie upiększać, dołączać życzenia i muzykę. eKartki z muzyką to doskonały pomysł aby przesłać komuś życzenia bez wychodzenia z domu. Już dawno ekartki zastąpiły tradycyjne kartki pocztowe, ponieważ są dużo wygodniejsze. Każda ekartka Dzień Chłopaka jest specjalnie przygotowywana na daną okazję. Przeglądnijcie wszystkie e-kartki z danej kategorii a na pewno znajdziecie coś dla siebie. Kartki elektroniczne możecie wysyłać zakładają Konto Użytkownika lub jako Gość, ale zachęcamy do pierwszej opcji, ponieważ założenie konta jest darmowe a dostaniecie przez to dostęp do dodatkowych opcji. Serdecznie zapraszamy - wysyłajcie ekartki Dzień Chłopaka do znajomych i rodziny) eKartki Dzień Chłopaka eKartka - Jesteś taki męski Tagi dla kartki Dzień Chłopaka Darmowe kartki elektroniczne na wszystkie okazje. U nas znajdziecie kartki świąteczne i kartki okolicznościowe. Przeglądajcie i wybierajcie kartki świąteczne z kategorii takich jak: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Nowy Rok, Walentynki oraz kartki okolicznościowe z kategorii: urodzinowe, imieninowe, ślubne, Dzień Matki, Dzień Ojca, Dzień Kobiet, Dzień Chłopaka, Dzień Babci i Dziadka oraz kartki, które można wysyłać każdego dnia bez względu na okazję, np. Cztery Pory Roku, Wyraź Uczucia, Złote Myśli, Zwierzęta, Wakacje, Zaproszenia i wiele innych. Wszystkie te kartki u nas możecie wysyłać całkowicie za darmo.
Jak napisać wypracowanie? Czy osoba opowiadająca historię strzelca i dziewczyn „Ze szczęściem to trochę tak jak z górami”. Rozważ Krótko scharakteryzuj każdą postać. Wykorzystaj odp Jak sądzisz, co nadaje życiu człowieka wartość i se Jak mogłaby wyglądać kolejna kartka z dziennika chło Kto odważy się powiedzieć, żer w Polsce “antykomunizm” jest tylko obrzydliwą demagogią, mącącą ludziom w głowach po to, aby dostarczyć legitymizacji określonej grupie polityków? Z przyjemnością udostępniamy Czytelnikom kilka zapisów z osobistego dziennika prof. Andrzeja Walickiego, wybitnego uczonego, historyka idei, człon­ka PAN, profesora uniwersytetu NOTRE DAME w Stanach Zjed­noczonych. Publikowane frag­menty stanowią część większej całości, która ukaże się niedługo w książce prof. A. Walickiego “Polskie zmagania z wolnością. Widziane z boku”, nakładem krakowskiej oficyny UNIVERSITAS. Autorowi i Wydawcy dzię­kujemy za zgodę na publikację. Redakcja WIEDEŃ – SOUTH BEND 1996-1998 Naród a tożsamość 29 IX 1996 r. Za dwa dni będzie odczyt prof. Seyli Benhabib “Democracy and Identi­ty”. Nie domyślam się, co powie, mam nadzieję, że nie będzie dowo­dzić, iż demokracja wymaga multikulturalizmu. Ale co ja miałbym do powiedzenia na ten temat? Wydaje mi się oczywiste, że demo­kracja wykorzenia, a więc tożsamo­ści nie sprzyja. Może tylko ogłosić neutralność w tych sprawach: zacho­wujcie swoją tożsamość, a w spra­wach wspólnych i spornych będzie głosowanie. Pięknie. Tyle tylko, że ludzie o mocnej tożsamości nie przyjmą (akceptująco) wyników gło­sowania powszechnego. Uznają to za “mechaniczną większość”, wyraz poglądów “przypadkowego społeczeń­stwa”, jak wyrażono się w Polsce. Bo też prawdą jest, że wypadkowa po­glądów ludzi o różnych tożsamościach może być równie obca dla nich wszystkich, a więc kto wie, mo­że lepiej by było, by narzuciła swe poglądy jedna grupa, bo ona przynajmniej rozpoznawałaby się w nich. Wiem, oczywiście, że inni wtedy protestowaliby, ale byłby to protest na zasadzie: wolimy, aby akceptowa­ne rozwiązanie nie wyrażało czyjejkolwiek tożsamości, tj. aby było jed­nakowo obce nam wszystkim, niż żeby wyrażało tożsamość “ich”, a nie “naszą”. Taka jest logika demokracji: rów­ność w wyobcowaniu. Ale zgoda na taką równość jest chwiejna i ma wyraźne granice, np. mniejszość naro­dowa nie zaakceptuje stanowiska na­rodu dominującego, choćby nawet przemawiała za tym autentyczna większość. Wiedział o tym Rousseau, gdy stwierdzał, że aby lud mógł wy­razić swą suwerenną wolę, musi naj­pierw być ludem. Wiedział o tym także Mill, do­wodząc, że niemożliwa jest demokracja przed­stawicielska w pań­stwie wielonarodowym. A więc istnieje napięcie. Chcąc zachować mocną tożsamość, nie należy może godzić się na rzą­dy demokracji więk­szości. Powiedzmy jednak, że wszyscy zgadzają się na demokrację, do niej się odwołują. Czy demokracja może funkcjonować bez zakłóceń, jeśli pro­wadzi się “politykę tożsamości”, identity politics? Odpowiedzi na to pytanie dostarcza m. in. obserwacja dzi­siejszej Polski. Wyka­zuje ona, że: – jeśli członkowie konkurujących ze sobą partii dobierają się “wedle tożsamości” (“rodowodów” itp.), to podziały z przeszłości dominują nad teraźniejszością i troską o przyszłość; – jeśli istotna jest “tożsamość”, to uzasadnione jest pytanie “czyja Pol­ska?”. Uzasadnione jest stawianie tzw.“wartości” ponad wolą elektora­tu. Wręcz lekceważenie elektoratu, publiczne narzekanie, że elektorat nie dorósł do nas, jest zsowietyzowany, trzeba go wychowywać, kształto­wać, a nie dostosowywać się do jego potrzeb; – przy “polityce tożsamości” de­mokratyczny kompromis wydaje się zdradą (zdradą wartości, zdradą sa­mych siebie) i jeśli nawet zawiera się go, to bez dobrej woli, z myślą o ze­rwaniu go, gdy tylko zmieni się układ sił. Nie ma szacunku dla prze­ciwnika ani dla taktycznego soju­sznika; – autentyczna akceptacja plurali­zmu jest trudna, jeśli nie niemożli­wa. Pluralizm bowiem staje się podejrzanie bliski relatywizmowi moralnemu, czy wręcz nihilizmowi. Vide polskie krucjaty przeciw relatywistom – nie tylko kościelna koncepcja podporządkowania wolności “prawdzie”, ale również wywody Śpiewaka o cynizmie. W sumie Polska jest krajem, w którym różne “tożsamości” są wciąż silne i dlatego nikomu nie podoba się (z wyjątkiem W. Sadurskiego!) Rawlsowska koncepcja państwa neutralnego – neutralnego nie tylko wobec religii, lecz wobec wszelkich moralnych “tożsamości”. Dlatego też, mimo że trudno mówić o formalnym gwałceniu re­guł demokratycznych, nie ma w Polsce atmosfery tolerancji, jest natomiast zawsze gotowość posłu­żenia się bronią politycznego moralizmu, presji środowiskowej, spo­łecznego przymusu. W sumie: bez tożsamo­ści mamy pustkę i uni­wersalną alienację, ale przy nadmiarze tożsa­mości autonomia jednost­ki jest trudna do pomyśle­nia, a jeszcze trudniejsza w realizacji. Dlaczego odrzucam tzw. antykomunizm 4 XII 1996 r. Polski pseudoantykomunizm jest dla mnie nie do przyjęcia z ta­kich oto punktów wi­dzenia: – nacjonalistycznego, bo nacjonalizm wymaga zapominania (Renan), prymatu interesu całości, solidarności, a nie zim­nej wojny domowej; – konserwatywnego, jestem bo­wiem za ewolucją, ciągłością, prze­ciw radykalizmowi; – chrześcijańskiego, bo wierzę w sens bezwarunkowego przeba­czenia (Tischner), nawracania, a nie niszczenia przeciwnika; – antykomunistycznego, bo pseudoantykomunizm trywializuje i po­mniejsza sprawę zarówno komuni­zmu, jak autentycznego antykomunizmu. Czy “zimna wojna domowa” w Polsce jest czymś normalnym? 27 I 1997 r. Józef Kozielecki, wybitny psy­cholog, polemizuje w “Polityce” z artykułem Pietrasika o “wewnę­trznym rozbiorze Polski”, posługując się zdumiewająco banalnymi i błędnymi argumentami – np., że konflikty są naturalne i potrzebne, że jest tak wszędzie itp. Dowodzi nawet, że sfera zgodności jest w Polsce bardzo duża, bo nikt nie kwestionuje demokracji, polityka rynku, orientacji zachodniej. Ale przecież w tym sęk, że mimo tej zgodności co do celów jest polary­zacja, nienawiść, niemożność współpracy wynikająca z “polityki tożsamości” obozu posierpniowego – bo obóz przeciwny, a także społe­czeństwo, takiej polaryzacji nie chce, boi się jej i cierpi z tego powodu. Ale owi “my”, oburzeni od­sunięciem od władzy, gotowi są ukonstytuować się jako jedyni reprezentanci prawdziwego narodu (a nie “przypadkowego społe­czeństwa”), jego “duszy”, jako rzecznicy “prawa natury” (wy­ższego niż ustawy ustanawiane przez obcą duchowo większość parlamentarną), strażnicy “wartości absolutnych”. Czy nie napisać o tym, broniąc diagnozy Pietrasika? Przyczyną tego stanu jest właśnie tak bardzo idealizowany, pokojowy charakter polskiej rewo­lucji. Była to przecież wieloletnia krucjata moralna, ćwiczenie się w nienawiści i w radykalizmie, w demonizowaniu przeciwnika, odrzucaniu dialogu z nim. Normal­na wojna wyrabiać może nawet sza­cunek dla przeciwnika, ale właśnie wojna moralna, konfrontacja bezkr­wawa wymagała napięcia nienawi­ści, pogardy, umiejętności dyskon­towania ustępstw bez kwitowania ich i odwzajemniania. Tak widać być musiało, skoro chodziło o mo­ralną wojnę, o całkowitą delegity­mizację strony przeciwnej, i skoro nienawiść właśnie była orężem naj­mocniejszym, jeśli nie jedynym. Przecież Jaruzelskiego, purytańskiego patrioty marzącego o minimum narodowej legitymizacji, nie można było nienawidzić, jeśli się w tym specjalnie nie ćwiczyło. Tak, było to skutkiem stanu wo­jennego i właśnie dlatego – tylko dlatego – uznałem wprowadzenie go za narodową katastrofę. A potem de wyuczonej nienawiści doszła za­wiść wobec “różowych”, którzy do­rwali się do władzy, a następnie do “komuchów”, którzy, o zgrozo, po­trafili zmienić reguły gry i wygry­wać wedle nowych reguł. Stąd ta zimna wojna domowa, ta coraz większa nienawiść do “komuni­stów” (właśnie za to, że nie są ko­munistami, co podważa “antykomunistyczną” legitymizację nowej eli­ty i jej roszczenie do władzy). Nie to nie jest sytuacja naturalnego kon­wiktu w normalnej demokracji. Kozielecki ma świętą rację, że Polaków (jeśli zapomnimy na chwi­lę o ekstremistach prawicy) dzieli dziś stosunkowo mało – i że powinniśmy celebrować raczej ten szeroki “obszar zgodności” niż podnosić ogólnonarodowy lament. Tak, ale w tym właśnie sęk, że celebrować nam nie wolno, byłoby to “niemoralne”, bo przecież “obóz postsoli­darnościowy” został odsunię­ty od władzy, a rzecz taka jest nieszczęściem nie mieszczącym się w głowie. Gdybyśmy celebrowali, to powinniśmy zacząć od celebracji tego, co najważniej­sze: że nie ma dziś podziału na komunistów i niekomunistów, bo właśnie w sprawie komunizmu jest powszechna zgoda, wyrażona w pro­gramie SdRP, w tym, że nie było au­tomatycznego transferu członków PZPR (ci, co zapisali się do SdRP, wiedzieli, co robią, wiedzieli, że wstępują do partii niekomunistycz­nej), w tym, że rządy partii post-PRL-owskich (jest to nazwa lepsza od my­lącego terminu “postkomuniści”) kontynuowały program rządu Mazowieckiego, co było źródłem wszyst­kich naszych sukcesów. Ale kto odważy się celebrować ten fakt? Kto odważy się powiedzieć, że komuni­stów w Polsce nie ma, a więc, że “antykomunizm” jest tylko obrzydliwą demagogią, mącącą ludziom w głowach po to, aby dostarczyć legitymi­zacji określonej grupie polityków? Czy jest ktoś, kto odważyłby się po­wiedzieć coś takiego, nie narażając się na ekskomunikę środowiskową na podejrzenia, że on sam jest komu­nistą albo “renegatem” (jak wyrażano się o Drawiczu)? Honor “obozu postsolidarnościo­wego” ratuje Michnik, bo od czasu do czasu odważnie przeciwstawia się kombatanckiemu konformizmo­wi. Zasługą jego jest wyraźne ustalenie (w artykule „Szare jest piękne”), że to właśnie moralny ab­solutyzm weteranów opozycji, nie­zbędny niegdyś jako instrument walki, uniemożliwia dziś funkcjo­nowanie normalnej, a więc pragma­tycznej, opartej na kompromisach, “szarej” (a nie czarno-białej) demo­kracji. To Michnik – sam będący niegdyś “absolutystą moralnym” do kwadratu – potrafił uwolnić się od manichejskiego dualizmu, oddać należną sprawiedliwość patrioty­zmowi Jaruzelskiego, odróżnić walkę o wolność od walki o władzę, a etos walki od norm demokracji. Ale sam fakt, że Michnik ma odwagę cy­wilną nie dowodzi jeszcze istnienia normalnej demokracji! W sytuacji normalnej nie trzeba być aż Michni­kiem, żeby mówić takie proste rzeczy, niepotrzebna jest do tego żadna odwa­ga cywilna, u nas zaś nawet Michnik musi za swą postawę płacić, uważany jest za “różowego”, za kameleona, za główną przyczynę niedostatecznej sa­tysfakcji antykomunistów, a nawet wśród kręgów uchodzących za umiar­kowane ma opinię osoby superkontrowersyjnej, popisującej się odwagą. A jeśli to, co pisze Michnik, jest (a jest w istocie) odwagą cywilną – a nie zwyczajną elementarną uczciwością – to znaczy, że żyjemy w społeczeń­stwie wyjątkowo nietolerancyjnym, nie akceptującym demokratycznych norm. Nie zmienia tego fakt, że istnie­je również opinia “postkomunistycz­na”: w oczach rzeczywistych opiniotwórców ona się nie liczy, bo to jakby Polacy gorszego gatunku, których to­warzystwo wręcz kompromituje, a zbieżność poglądów z nimi kompro­mituje na pewno. Licząca się opinia publiczna nie przyjmuje do wiadomo­ści opinii środowisk “postkomuni­stycznych”, chociaż reprezentują one bardzo poważny odłam społeczeń­stwa. Czy można uważać to za sytua­cję normalną i konflikt konstruktyw­ny? Czy naród jest “jednością moralną”? 9 III 1997 r. Czytałem Dmowskiego Za­gadnienie Rządu. Jest tam pojęcie narodu w “ściślejszym sensie tego słowa”, czyli mniejszości (vide dzi­siejsze wywody o tym, że tylko 30% Polaków stanowi naród, reszta zaś to “przypadkowe społeczeństwo”) oraz o narodzie jako “jedności mo­ralnej”. Potwierdza to moje odczu­cie, że dzisiejszy pseudoantykomunizm to współczesna postać inte­gralnego nacjonalizmu, definiujące­go naród jako “wspólnotę moralną” reprezentowaną przez świadomą mniejszość. Używam tego pojęcia w znaczeniu szerokim, opisowym, nie muszącym łączyć się z brutalno­ścią Przeciwieństwem tego pojęcia jest liberalna koncepcja narodu jako wspólnoty komunikacyjnej. Moral­ność też jest jej składnikiem, ale nie “narodowa”, tylko zwyczajna, taka, która istnieć musi w “przypadko­wym” społeczeństwie, także w spo­łeczeństwie wielonarodowym. Do­maganie się na co dzień czegoś wię­cej jest sprzeczne z respektem dla jednostki, wolnością indywidualną zasadą tolerancji. Ludzie ze środowiska „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego” popie­rali misję Mazowieckiego w Bośni, Jak to pogodzić z wizją narodu jako “wspólnoty moralnej”? Moralnej wspólnoty muzułmanów z chrześcija­nami, Chorwatów z Serbami, mimo wszystkiego, co się stało? A jednak Z. Krasnodębski pisze w „Znaku” o nie­zbędności “podstawowego konsensu narodowego”, o “kontuzji co do tożsamości”, o tym, że tolerowanie “nieprzeistoczonych” postkomunistów kłóci się z polityczną moralnością i że gdzie indziej ponoć mamy do czynie­nia z “narodem zjednoczonym wspól­ną pamięcią historyczną”, co ma za­bezpieczyć przed relatywizmem! Mój Boże, w USA Anno Domini 1997 “wspólna pamięć historyczna” jako lekarstwo na relatywizm! Gdyby istniała potrzeba (uznana!) takiej pamię­ci i takiego konsensu, to domaganie się “przywrócenia” multietnicznego narodu w Bośni byłoby wręcz potwornością, szczytem cynizmu! Jeśli koliduje z konsensem i moralnością położenie kresu zimnej wojnie domowej z post­komunistami, to co myśleć o wymogu “pojednania” Tutsi z Hutu? Jeśli my, Polacy, mamy do czynienia z konfuzją poczucia tożsamości, to co powie­dzieć mają Amerykanie, Kanadyjczy­cy, Australijczycy? Jakim prawem, odczuwając dyskomfort zakłócenia tożsamości przez…SLD, domagamy się brutalnego pogwałcenia tożsamo­ści trzech narodowości oddzielonych rzekami krwi w Bośni? Rzecz w tym, że Zachód, na którym chcemy się wzorować, takich kryte­riów konsensu, tożsamości i narodo­wej moralności nie uznaje, nawet nie rozumie. Gdyby mu je wyjaśnić – w ramach znajomości rzeczywistej sytuacji w Polsce (tzn. sytuacji, w której naprawdę nie ma i od dawna nie było antynarodowych komuni­stów) – uznałby je z pewnością za przejaw integralnego nacjonalizmu. Rozumiem płytkość więzi społecz­nych w liberalno-demokratycznych społeczeństwach imigrantów, nie chcę, żeby w Polsce przestał istnieć naród we wspólnotowym sensie tego słowa. Ale złożoność społeczeństwa, również w Polsce, złożoność czasów, któreśmy wspólnie przeżyli, wyklucza “jedność moralno-polityczną”, wyklucza całą problematykę ubolewań Krasnodębskiego. Jeśli wymogiem przynależno­ści do wspólnoty komunikacji miałaby być zdolność do “mo­ralnej oceny postępowania” w takim sensie, że oznaczało to by np. obligatoryjność zgody na uznanie sta­nu wojennego w Polsce za zbrodnię – to byłaby to nieludzka tyrania wobec wolności jednostki! (…) Autor jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akade­mii Nauk, a także profesorem Uni­wersytetu Notre Dame w Stanach Zjednoczonych Podobne wpisy
Aktorka wspomina o przytułku w Kalkucie. Powiedz, z Jak mogłaby wyglądać kolejna kartka z dziennika chło Adam Mickiewicz - charakterystyka na podst. opowiada Logistyka i zintegrowane łańcuchy dostaw; Podróże – poszukiwanie autentyzmu; Charakterystyka Mary Lennox "Media łączą czy dzielą pokolenia?" - esej argumenta
Z artykułu dowiesz się jak zaadresować kartkę pocztową (inaczej pocztówkę lub widokówkę), a także zapoznasz się z przykładami. Zob. także: Adresowanie kopert Kartki pocztowe (zwane również pocztówkami lub widokówkami) wysyła się zwykle z podróży. Służą do tego, aby krótko poinformować adresata o jej przebiegu, a także stanowią dowód pamięci o nim. Niektórzy zbierają kartki pocztowe i może ich bardzo ucieszyć wzbogacenie kolekcji. Często pocztówki wysyłane są bez koperty. Na kartce przesyłanej z zagranicy należy zamieścić nazwę kraju adresata (POLAND). Pierwszą kartkę pocztową wydano w Austrii w 1869 roku. Do dzisiaj pocztówki zbierane są przez kolekcjonerów. Zwykle jedna ze stron kartki pocztowej podzielona jest na dwie części. Na lewej umieszcza się treść, którą chcesz przekazać, a także miejscowość i datę (chociaż nie zawsze). Natomiast na prawej należy nakleić znaczek, zamieścić dane i adres osoby, do której zostanie wysłana, w kolejności: imię i nazwisko, ulica, numer domu i mieszkania, kod pocztowy i miejscowość, ewentualnie nazwa kraju. Przykład 1 Pocztówka z kraju (PDF) – przykład Przykład 2 Pocztówka z zagranicy (PDF) – przykład Stare pocztówki Stare pocztówki (7-T) Stare pocztówki (1-P) Stare pocztówki (4-T) Stare pocztówki (3-T) Stare pocztówki (1-T) Stare pocztówki (6-T) Stare pocztówki (4-P) Stare pocztówki (8-T) Stare pocztówki (3-P) Stare pocztówki (5-T) Stare pocztówki (6-P) Stare pocztówki (8-P) Stare pocztówki (2-P) Stare pocztówki (7-P) Stare pocztówki (5-P) Stare pocztówki (2-T) Komentarze Jak mogłaby wyglądać kolejna kartka z dziennika chło Recenzja powieści Christophera Paolini zatytułowanej Mijały miesiące, niemowlę chowało się wśród zwierząt 1. Który z bohaterów "Małego Księcia" mógłby tak pow Ozdoby, biżuteria i prezenty na każdą okazję Biżuteria hand-made dzięki inspiracjom i wsparciu oraz Materiały do scrapbookingu są od Paper Heaven Paper, i Prowadzimy też warsztaty dla dzieci,młodzieży i dorosłych (kontakt mailowy na adres magdasokolow@ . 470 332 255 223 298 391 200 110

jak mogłaby wyglądać kolejna kartka z dziennika chłopca